Dziecinada | „Bogowie Egiptu” | recenzja filmowa #25

  • Tytuł oryginalny: „Gods of Egypt”
  • Premiera światowa: 24 lutego 2016
  • Polska premiera: 26 lutego 2016
  • Kraje produkcji: USA, Australia
  • Reżyseria: Alex Proyas („Ja, robot”)

Pamiętacie Bionicle od LEGO? Serię figurek wydawanych co roku, z nowymi dodatkami, w podrasowanych zbrojach? Każda z tych postaci była grubymi nićmi szytym ucieleśnieniem danej cechy charakteru. Jeden reprezentował mądrość, kolejny porywczość, a jeszcze inny poczucie humoru i tak dalej. Żeby dzieciaki interesowało w nich coś więcej niż sam wygląd, do serii dorobiono fabułę, która w odpowiedni sposób zachęcała do zakupu figurek. Domyślacie się chyba jaka była jakość tych…opowieści? Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ scenariusz „Bogów Egiptu”, wydaje się być wzorowanym na tego właśnie typu historiach: mających jak najczęściej rzucać nam przed oczy kolejne kolorowe postacie, które łączy bardziej skrajne przerysowanie, niż fabuła.

Bogowie Egiptu

W filmie Proyasa brakuje jakiegokolwiek zamysłu na sposób opowiadania historii. To naiwna i bardzo prosta bajeczka, przeładowana kiczem i efektownymi (choć raczej tylko z punktu widzenia twórców) walkami i bijatykami, podczas których CGI atakuje nasze gałki oczne jeszcze bardziej natarczywie, niż w przeciętnym filmie Michaela (tu wstawiamy efektowny wybuch) Baya. Faktem pozostaje jednak, że scenariusz nie jest dziurawy i niekompletny. To jednak nie zasługa leniwych scenarzystów, a raczej faktu, że opowiadana historia jest tak banalna, że naprawdę trudno było ją zepsuć. 

 W centrum tej naiwnej opowiastki zostaje osadzony Horus (Coster-Waldau znany z „Gry o Tron”), oraz młody złodziejaszek imieniem Bek (dziwne, dlaczego mam przeczucie, że to imię nie ma nic wspólnego z Egiptem?). Przez ekran przewijają się również m.in Hathor (Elodie Yung, czyli Elektra z drugiego sezonu „Daredevila”) i Thoth (Chadwick Boseman, którego wkrótce zobaczymy w roli Black Phanter w „Civil War”), oraz oczywiście Gerard Butler jako główny czarny charakter – Set. Niewiele mają oni jednak wspólnego ze swymi starożytnymi pierwowzorami. Bliżej im już do podróbek bohaterów z uniwersum Marvela. I mimo, iż większa część obsady stara się na ekranie jak może, to nie są w stanie wykrzesać ze swych kreacji czegokolwiek wyrazistego. Nawet wspomniany Butler, który ma przecież doświadczenie w wykrzykiwaniu takich fraz jak „This is Sparta!” i mieleniu przeciwników mieczem. Wyraźnie zostały one napisane na kolanie, bez przemyśleń, będąc jedynie kopiami popularnych wzorcówj. Mamy więc wątek syna, który chce pomścić śmierć ojca, chłopaczka mającego rzucać kolejnymi dowcipami (gdyby jeszcze były one śmieszne) oraz tyrana, chcącego zdobyć pełnię władzy. Oryginalność? Zapomnijcie. Może tylko Geoffrey Rush jako Ra wnosi tutaj drobny powiew świeżości, prowadząc podniebny statek, ciągnący Słońce nad horyzontem…

Bogowie Egiptu

Najgorsze jest jednak to, że nikt tu nie ukrywa, czystej ignorancji z jaką twórcy podchodzą do widowni, dając jej tak pusty i żałosny produkt. Przeciwnie, dają temu wyraz bezustannie, karmiąc ją kolejnymi głupotami w rodzaju rozczarowującego i jakże przewidywalnego finału, który jest tak do bólu wtórny, że można przewidzieć jego przebieg już po samym zwiastunie…

„Bogów Egiptu” można określić wyłącznie jako zwykłą stratę czasu, z której usatysfakcjonowani będą jedynie ludzie szukający prymitywnej i podstawowej rozrywki. Nie ma tu prawie niczego, dla czego warto by poświęcić ponad dwie godziny życia i kilkanaście złotych za bilety do kina.  O ile uda wam się nie zasnąć na seansie, lub po prostu wytrzymać do końca filmu, wyjdziecie z sali rozczarowani, jeśli nie wściekli…

gwiazdki 2

P.S: Zdaję sobie sprawę, że reżyser Alex Proyas nazwał wszystkich krytyków niedoceniających jego filmu „obłąkanymi idiotami” (mój tekst na ten temat znajdziecie tutaj). Aż cieszę się, że przy 140 mln dolarów budżetu, jego „dzieło” zarobiło zaledwie 130 mln. Może dzięki tej klęsce finansowej będzie powstawać mniej takich…wytworów.